W trasę Bourbon River Re - Creation Tour wyruszyły trzy kapele: Corruption, Carnal i Lostbone. O ile dwie pierwsze mają już w miarę wyrobioną renomę, Lostbone wypłynął na głębsze wody stosunkowo niedawno. Dla niektórych młodych kapel taki "awans" to początek eksplozji wody sodowej do głowy. W przypadku Lostbone nie ma o tym mowy. Miałam przyjemność poznać zespół, który mimo dotychczasowych sukcesów pozostał bandą dobrych kumpli i bardzo sympatycznych ludzi. O żywych trupach, kompromisach, skradzionej kasetce i za małej przyczepie opowiedzieli mi gitarzysta Przemek Łucyan i perkusista Janek Englisz.

rockmetal.pl: Spotykamy się przy okazji trzeciego koncertu trasy Bourbon River Re - Creation Tour. Chyba już zdążyliście się trochę rozkręcić, a jeszcze nie zdążyliście się zmęczyć?

Janek Englisz: Wczoraj graliśmy w Łodzi z małymi przygodami... Dzisiaj jest bardzo przyjemnie. Na razie kondycja i forma zwyżkuje, zobaczymy co będzie dalej.

W lutym ukazał się wasz nowy album "Severance". Na okładce jest sznur zwinięty w stryczek. Dlaczego?

Przemek Łucyan: A co dla ciebie to symbolizuje?

Samobójstwo?

P.Ł.: Właśnie tego się spodziewaliśmy, że będą jakieś interpretacje w stronę samobójstwa. Tymczasem nie, zupełnie nie o to chodziło. Przede wszystkim, okładkę zaprojektował nasz znajomy, Kacper Rachtan. Nie naprowadzaliśmy go w żaden sposób. Wysłaliśmy mu teksty, usłyszał muzykę... Kiedy zobaczyliśmy projekt, stwierdziliśmy, że pasuje zarówno do koncepcji stylistycznej (chcieliśmy zachować prostą formę okładki, tak jak w przypadku pierwszej płyty), jak i do tekstów. Ale nie ma to symbolizować samobójstwa, jeżeli już, to różnego rodzaju ograniczenia i więzy, jakie rzeczywistość narzuca człowiekowi. A interpretując bardziej dosłownie, również karę za niektóre czyny.

A jakie okładki płyt metalowych wam się nie podobają, wydają się śmieszne, bezsensowne...?

P.Ł.: Nowy Lostbone! (śmiech)

J.E.: Jesteśmy przeciwnikami przesady, przesytu i przerostu formy nad treścią. Dlatego postawiliśmy na prosty, ale bardzo silny symbol.

P.Ł: Nie wiem, czy są jakieś okładki, które szczególnie mi nie leżą. Niech każdy robi to, co uważa za słuszne. Nie chciałbym mieć rozkładającej się kobiety z flakami na wierzchu na okładce Lostbone, ale są kapele, do których to pasuje. I nie lubię wszelkich nawiązań katolicko - religijnych.

J.E.: Wiesz, my nie propagujemy jakiejś konkretnej polityki, religii, antyreligii. Nasza nowa okładka jest adekwatna do siły i prostoty muzyki, którą zawarliśmy na krążku.

Powiedzcie mi, czym według was ta płyta różni się od poprzedniej. Do tej pory waszą twórczość szufladkowano jako metalcore. Teraz słychać znacznie więcej thrashu, czy nawet deathu. To był świadomy zabieg, czy po prostu tak wyszło?

J.E.: Lostbone przez ostatnie dwa lata przeszedł olbrzymią metamorfozę, zarówno pod względem stylistycznym, jak i przede wszystkim kadrowym. Z poprzedniego składu został... głównie Przemas. Na pewno jest dalej główna myśl "starego" Lostbone, ale jest więcej swobody i urozmaicenia. Intro i outro na płycie wzięliście z filmu "Świt żywych trupów". To jakoś koresponduje z treściami wyrażonymi w utworach?

J.E.: Zarówno nawiązanie ikonograficzne na okładce, rzeczony stryczek, jak i intro i outro, nawiązują poniekąd do kwestii śmierci. Ale my nie gramy śmierć metalu i nie fascynuje nas to jako główny temat. Śmierć jest symbolem pewnego rodzaju oderwania, czyli właśnie "Severance". To najsilniejsze i najbardziej skrajne oderwanie w ludzkim życiu.

P.Ł.: Nie będę ukrywał, że to był mój pomysł. Ten motyw z filmu strasznie mi się podobał i ciągle siedział mi w głowie. Któregoś dnia pomyślałem, że to by mogło dobrze pasować jako początek numeru i zacząłem kumać jaki riff by się z tym kleił - tak powstał tytułowy numer na płycie, więc choć bardzo rzadko się to u mnie zdarza, można powiedzieć, że ten film był dość bezpośrednią inspiracją zarówno muzycznie, jak i w sferze tekstowej. Tak jak wspomniał Janek, wszystko łączy niejako motyw śmierci. Dla mnie temat żywych trupów można w bezpośredni sposób odnieść do codzienności. Bardzo wiele osób zatraca się w niej i tak naprawdę przestaje żyć jeszcze za życia, stając się tylko trybikiem w rzeczywistości ściśle obramowanej pracą, tym co narzuca społeczeństwo czy religia itp. Dla mnie ograniczenie życia do zasuwania do pracy i piwa wieczorem przed telewizorem i tak w kółko jest właśnie staniem się żywym trupem. Podobnie ograniczanie się sztucznymi i nienaturalnymi regułami jakiejkolwiek religii. Nie wyobrażam sobie życia bez pasji, bez realizowania własnych marzeń, szukania nowych wyzwań i przyjemności. I ten motyw pojawia się nie tylko w utworze tytułowym, ale również kilku innych na płycie. Oczywiście nie twierdzę, że ktoś kto żyje w taki sposób nie może nie być szczęśliwy - dla niektórych bycie wbitym w schematy i ramy jest właśnie powodem do radości i niech tak będzie. Ja sobie tego nie wyobrażam i przeraża mnie wizja, że któregoś dnia mógłbym się obudzić z tym piwem przed telewizorem jako największą radością w życiu...

 

Coraz częściej zespoły biorą się za koncept albumy inspirowane filmami, literaturą. Przeszło wam przez myśl coś takiego?

P.Ł.: Hmm... nie wiem czy u nas można mówić o koncept albumach... Ja odpowiadam za teksty i raczej nie było o tym mowy do tej pory. Natomiast jeśli chodzi o muzykę, gramy to, co nam przychodzi do głowy w danym momencie. Jedyny koncept, jaki bym tu widział to fakt, że szata graficzna i teksty korespondują ze sobą. Tak jak już mówiliśmy, jest kilka tematów i motywów, które przewijają się przez wiele numerów na płycie, jednak nie nazwałbym tego koncept albumem.

Jeden z utworów na "Severance" nosi tytuł "NFC" czyli "No Fucking Compromise", a kawałek jego tekstu brzmi: "Telling me about compromising, read my middle finger". Naprawdę tacy z was ostrzy goście? Co kryje się pod tym tekstem?

J.E.: To jest ulubiony utwór i ulubiony tekst mojego dyrektora handlowego. Cytuje go we wszystkich mailach (śmiech).

P.Ł.: Wiesz co... dla mnie odnosi się to przede wszystkim do muzyki. Chodzi o to, żeby grać, co się czuje, nie zastanawiać się, co może się spodobać i co zrobić, żeby zaistnieć. Nie mam zamiaru robić niektórych rzeczy tylko dla kasy, czy dlatego, że są akurat na czasie i dzięki temu więcej osób nas posłucha. Poza tym wiele osób ma potrzebę mówić ci jak masz grać, a moja odpowiedź jest tylko jedna - zrób sobie własny zespół i tam sobie graj jak chcesz i co chcesz - my gramy to, co my czujemy i co nam sprawia radość. Wpływ na muzykę i teksty mają tylko członkowie zespołu, tak zawsze było i będzie. To dla mnie jedyny sposób, aby miało to sens. Tylko tak można się samemu realizować, a to o to chodzi.

Przemek, ty jako gitarzysta jesteś autorem wszystkich tekstów. Czy Barton (wokalista) dostaje komplet tekstów razem z linią wokalu do każdego kawałka?

P.Ł.: Najpierw jest muzyka, a potem razem z wokalistą próbujemy znaleźć do niej odpowiednią linię wokalną. Na tej płycie bardzo dużo pomysłów miał Barton. Czasami, kiedy wpadnie mi ciekawy pomysł, podrzucam mu go. Powstaje linia wokalna, a ja staram się do tego dopasować teksty. Jak już mamy całość, jeszcze raz pracujemy nad tym razem, żeby wszystko dobrze dograć.

Czy taki układ odpowiada Bartonowi? Niektórzy wokaliści twierdzą, że wolą śpiewać o własnych odczuciach, o tym co sami uważają za odpowiednią interpretację piosenki. Domyślam się, że u was nie ma to aż takiego znaczenia?

P.Ł.: Bez problemu. Barton od początku, jak doszedł do zespołu, stwierdził, że nie będzie pisał tekstów. Robi to w swoim drugim zespole, Chain Reaction, i nie chciał, żeby wychodziło to tak samo. A ponieważ ja lubię pisać i w jakiś sposób się w tym realizuję, doszliśmy do wniosku, że tak będzie lepiej. Poza tym na tyle dobrze się znamy i rozumiemy, że nie ma jakichś spinek ideologiczno - poglądowych względem treści tekstów.

 

Jeśli dobrze rozumiem, tematyka tekstów dotyka raczej kwestii społeczno - politycznych. Jest coś, co cię szczególnie denerwuje w naszym kraju?

P.Ł.: Tak, teksty są o problemach społecznych, o politycznych kwestiach, wojnach, religii, problemach wewnętrznych... Trudno powiedzieć ogólnie, trzeba by się odwołac do konkretnych tekstów.

J.E.: Nie jestem autorem tekstów, ale wydaje mi się, że jeśli chodzi o muzykę i ogólne założenia kapeli, nie promujemy żadnej konkretnej ideologii. Raczej wskazujemy niektóre rzeczy, wobec których się sprzeciwiamy.

Czyli?

J.E.: Nawiązując do twojego pytania o "No Fucking Compromise", czasami ludzie są zmuszeni iść na kompromisy większe niż by tego chcieli. To dotyczy również nas. Większość ludzi nie ma możliwości wyrażenia tego, sprzeciwienia się. My to robimy poprzez muzykę.

P.Ł.: A co do tego, co nas denerwuje... Mnie na pewno to, że nie stroi mi struna C! (śmiech)

J.E.: A mnie, że nie ma odsłuchów dla perkusistów! (śmiech)

P.Ł.: Moglibyśmy wymieniać baaardzo długo. Jeśli miałbym to jakoś odnieść do tekstów, to hmm... przede wszystkim głupota i bezmyślność ludzi. Nieważne czy chodzi o politykę, o jakieś kwestie społeczne, czy o wojny... Tak naprawdę, to żeby się powkurwiać, wystarczy włączyć wiadomości. Każdy znajdzie coś dla siebie.

To teraz trochę o koncertach. Przemek, mówiłeś kiedyś w wywiadzie, że w Warszawie trudniej jest zebrać dużą publiczność, bo w tym samym dniu odbywa się w mieście po kilka koncertów, w tym czasami te naprawdę duże. Ale mimo to, chyba nie ulega wątpliwości, że kapele ze stolicy mają większe szanse, żeby się wybić?

P.Ł.: To wszystko ma dwie strony. Jak zaczynaliśmy, nie było tylu klubów i tylu możliwości, żeby zagrać. Teraz w dużych miastach jest tego mnóstwo. W Warszawie na przykład można zagrać dziesięć koncertów i nie powtórzyć miejsca. Ale z drugiej strony, jest cała masa zespołów. Wchodzisz w Internet i codziennie masz mnóstwo koncertów kapel grających taką samą muzykę. Jest łatwiej, bo jest więcej miejsc do grania, ale przez to, że jest taki natłok i od paru lat przyjeżdża też dużo zagranicznych artystów, trudniej o publiczność. Szczególnie jak występuje jakaś zagraniczna gwiazda. To ściąga ludzi. Jeśli dzień wcześniej albo dzień później gra jakiś zespół lokalny, nie jest żadną konkurencją. A w mniejszych miejscowościach jest chyba trochę większy głód muzyki.

Graliście jakieś koncerty za granicą?

J.E.: Nie.

Ale chcielibyście?

P.Ł.: Były parę razy jakieś podchody. Do tej pory nic z tego nie wyszło. Próbujemy nadal... nie będę zapeszał.

A z jakimi kapelami bardzo chcielibyście zagrać, ale na razie jest to dla was nieosiągalne?

P.Ł.: (do Janka) Tego nie mów! (śmiech)

J.E.: Dobrze, tego nie mówię...

P.Ł.: A oprócz tego... ja bym się pewnie obskakał, gdybym zagrał kiedyś przed Metallicą. No ale do Behemotha to nam jeszcze daleko.

Dobrze, to teraz poplotkujemy o waszych kolegach z zespołu. Powiedzcie mi, jak zachowujecie się w trasie. Wszyscy macie podobny temperament, czy może zawsze ktoś przywołuje resztę do porządku, pilnuje żeby wszystko było na czas?

J.E.: Barton zawsze pilnuje, żeby wszyscy byli spokojni, żeby wszystko było na czas i żeby nikt się nie upił...

P.Ł.: (śmiech)

Czy to była ironia?

J.E.: Nie powiem! (śmiech)

P.Ł.: Wiesz co, jest bardzo różnie, wszystko zależy od dnia. Każdy pilnuje i ogarnia to, co do niego należy. Ale tak globalnie, to chyba ja mam oko na wszystko i bywam upierdliwy. Każdy z nas jest inny i na pewno nie można powiedzieć, że mamy podobne temperamenty, ale w tym składzie zarówno muzycznie, jak i ogólnoludzko dobrze się rozumiemy. Wiadomo, że czasem sobie działamy na nerwy, na przykład jak za długo siedzimy razem w samochodzie, ale generalnie - przynajmniej mnie się tak wydaje - oprócz tego, że razem gramy, jesteśmy dobrymi kumplami.

J.E.: To pytanie proponuję zadać w następną sobotę. Będziemy grali ostatni koncert, po ponad tygodniu przebywania ze sobą...

A moglibyście w paru słowach opisać każdego z muzyków Lostbone prywatnie?

P.Ł.: O nie! Nie zrobimy tego sobie!

No to przejdźmy do następnego pytania. Koncertując na pewno mieliście okazję poznać wielu muzyków. Powiedzcie, które kapele szanujecie najbardziej i za co. I na odwrót, czy są takie, których nie znosicie?

P.Ł.: Niekiedy są jakieś tam krzywizny między ludźmi, ale nie z każdym zespołem, z którym się gra, trzeba się kochać. Ważne, żeby sobie nie wchodzić w drogę. Chyba nie ma sensu mówić o nieprzyjemnościach, w większości przypadków jest pozytywnie. My staramy się być niekonfliktowi.

J.E.: Częściej spotykają nas zaskoczenia pozytywne niż negatywne.

P.Ł.: Mieliśmy do czynienia z wieloma zespołami fajnymi muzycznie i osobowo. Ta trasa jest tego przykładem. Jesteśmy różni stylistycznie, ale znamy się już ładnych parę lat i jak na razie jest bardzo sympatycznie. Ale za tydzień pewnie już nikt tego nie powie (śmiech).

Nie jesteście już początkującą kapelą, ale chyba jeszcze kawałek drogi przed wami. Zdarzają wam się momenty, kiedy czujecie się sławni?

J.E.: Ja mam wrażenie, że dopiero zaczynamy. Ale faktycznie, czasem zdarzają się miłe niespodzianki. Ostatnio usłyszałem od swojej lepszej połowy, że jej koleżanka z pracy strasznie żałowała, że nas ostatnio nie było w Hard Rocku, bo poszła na ten koncert specjalnie dla Lostbone.

P.Ł.: Żadnemu z nas nigdy nie chodziło o to, żeby być gwiazdą.

J.E.: Jak to nie? Mów za siebie!

P.Ł.: (śmiech) Dobrze, mówię za pozostałą trójkę... Tak, zdarza się, że spotykamy się z bardzo pozytywnymi reakcjami publiczności. Ale nie używajmy tu pojęc jak "sława". To naprawdę nie o to w tym chodzi. Oprócz Janka oczywiście (śmiech).

Macie fanki?

P.Ł.: Następne pytanie proszę! (śmiech)

J.E.: Mamy? (śmiech) On wszystkie trzyma dla siebie!

P.Ł.: Mamy coraz większy kontakt z ludźmi przez Internet, więcej osób kupuje płyty, przychodzi na koncerty, pisze do nas albo podchodzi pogadać po koncertach...

J.E.: Tak: "Co to był za pierwszy zespół, co grał... i dlaczego tak długo?" (śmiech)

P.Ł.: W Polsce jest teraz tyle kapel, że zostać zapamiętanym, to naprawdę jest sztuka. Wydaje mi się, że powoli jakoś nam się to udaje. Dla mnie wszystko, co zrobimy, jest jakimś sukcesem. Jest to wynik naszej ciężkiej pracy. Jestem bardzo zadowolony, że nagraliśmy drugą płytę i teraz gramy trasę. A co będzie dalej - nie wiem. Zawsze wychodziłem z założenia, że gram dla siebie. A jak się znajdą osoby które chcą tego słuchać, to zajebiście.

Jak wam się koncertuje z Corruption i Carnal? Zdarzyło się już coś w tej trasie, co warto by było przytoczyć jako anegdotę?

P.Ł.: Na razie jedyną zabawną rzeczą, która nas spotkała na dzień dobry, była za mała przyczepa, do której nie byliśmy w stanie się zmieścić. Każdy musiał wziąć kolumny na kolana. Myśleliśmy, że gorzej już być nie może, to wczoraj na koncercie w Łodzi paru bezmózgowców wpadło i zrobiło burdę w klubie, napadli naszego kolegę, który siedział na bramce i zabrali kasetkę z utargiem. A niech się udławią! Dzisiaj na razie jest spokojnie.

J.E.: I mamy już dużą przyczepę...

P.Ł.: A kasetki już nam nie ukradną, bo jej nie mamy. A tak poza tym, to mamy na tej trasie naprawdę wesołą ekipę. Jest dobrze!

J.E.: Już nawet nie opowiadamy dowcipów, tylko wymieniamy numery. Dowcip 64... wszyscy: hahaha (śmiech).

Najbliższe plany zespołu na przyszłość to...

P.Ł.: Jeszcze dziewięć koncertów na tej trasie, później po kilka weekendowo w kwietniu, maju i czerwcu, żeby ogrywać płytę. Może uda się nakręcić teledysk? Zobaczymy. A potem w drugiej połowie roku mamy nadzieję znowu uda się zagrać trochę koncertów.

Dzięki za rozmowę. W imieniu rockmetal.pl życzę wam powodzenia.