Pętla

 

 

Kaptur, sznur zaciskający się wokół szyi, paniczne kołatanie serca… Wątpliwe, by ktoś chciał się tak poczuć, poczuć to, co czuje skazaniec, tuż na chwilę przed dokonaniem egzekucji. Ogólnie rzecz ujmując, zaciskanie splotu nie tylko wokół rąk czy karku, wywołuje u nas niezbyt przyjemne odczucia. Ba, można zaryzykować stwierdzenie, że będą to doznania gdzieś na granicy obezwładniającego strachu i utraty świadomości. Doświadczenia na pograniczu życia śmierci z reguły zwykły napawać nas lękiem… Poza grupką odważnych, polujących na takie wrażenia, raczej skłonni jesteśmy omijać z daleka wszelkie ekstrema emocjonalne. A tymczasem zespół Lostbone, nie dość, że brutalnie obezwładnia dosadnością, to jeszcze z właściwą sobie manierą przywołują mrok i chwile ostatnim tchnieniem…

„Severance” to energetyczne i wibrujące połączenie hardcoru, death metalu z elementami trashu. Ta unikalność sprawia, iż całość trwająca półgodziny wybrzmiewa jeszcze na długo po zakończonym odbiorze. To potężna dawka siły i brutalności oraz agresji. To jak skondensowany atak przypuszczony na słuchającego. Ma się wrażenie ogromnego nasycenia przemocą, tyle, że przemocą oczyszczającą, pozwalającą złapać przysłowiowy oddech. W tym mroku kryje się katharsis, fakt dość posępne, bolesne i groźne, jednakże napełnione życiem. Ta płytka jest jak świadectwo egzystencjalne. Owa pustka, rozłączenie, na które jesteśmy skazani, i w których przyszło nam trwać zgodnie z założeniami nurtu, są naszych przeznaczeniem. W kluczowych momentach naszego życia pozostajemy sami, z towarzyszącym nam strachem, bólem, niezrozumieniem i poczuciem krzywdy. Najokrutniejsza lekcja, jaką może przekazać życie brzmi: w ostatnich chwilach zyskujemy świadomość tego, jak powinniśmy żyć, ale i tak jest już za późno…

 

…Który Śmierć zapłodniwszy, swą oblubienicę,

Zrodziłeś z nią Nadzieję, szaloną wietrznicę…

 

Który w oku skazańca zapalasz błysk dumy,

Że patrzysz z szubienicy wzgardą w ludzkiej tłumy…

Który chronisz od śmierci i zgubnego strachu

Lunatyków błądzących po krawędziach dachu…

Któryś człeka słabego, by mu ulżyć męki,

Nauczył proch wyrabiać i dał broń do ręki…

 

Przytoczone powyżej słowa pochodzą z wiersza „Litania do Szatana” C. Baudelaire’a. Idealnie oddają klimat stworzony przez album. Bo choć bije zeń ponurość, wrogość i agresja, kryje się w nim duma i wyższość. To jasno postawione pytanie – gdzie w natłoku wydarzeń i manipulacji, której jesteśmy nieustannym obiektem (i mowa nie tylko o szeroko pojętym marketingu, ale także religii, polityce, etc.) odnaleźć siebie, swoją wartość i przede wszystkim godność? Jak być człowiekiem wiernym sobie i jednocześnie zachować szczerą autentyczność?! Pytania zdają się być retorycznymi, aczkolwiek postawione są przed nasze oczy z wielką dosadnością oraz ciężkim uderzeniem.

Warto sięgnąć po album, gdyż Panowie prezentują się dość interesująco. Nie brak pomysłów na ciekawe brzmienie, rozwiązania w warstwie dźwiękowej. Grupa już w chwili obecnej znajduje się w czołówce polskich zespołów i szczerze, jeśli jesteśmy świadkami rozwoju muzycznego kapeli, to zapowiada się piekielnie dobrze i obiecująco.

 

 

Ocena 5/6

 

 

Diabelstwo