rockmetal.pl: Witaj, na pierwszy ogień wrzućmy temat waszego najnowszego dokonania, czyli "Ominous". Przy poprzednim krążku, pt."Severance", pracowaliście z Szymonem Czechem i Pawłem Grabowskim. Tym razem produkcją zajęli się Arek "Malta" Malczewski i Filip "Heinrich" Hałucha. Skąd ta zmiana?

Przemek Łucyan, Lostbone: Z Pawłem Grabowskim nagraliśmy cztery materiały, z czego ostatni - "Severance" - miksował i masterował właśnie Szymon Czech. Zawsze bardzo dobrze nam się z Pawłem współpracowało, "Progresja Studio" jest jak najbardziej godne polecenia i czuję się tam jak w domu, jednak po czterech materiałach uznaliśmy, że chcemy spróbować czegoś nowego. Malta był z nami na trasie jako akustyk i wspomniał, że Heinrich gospodaruje w nowym studiu "Sound Division". Zbadaliśmy temat i uznaliśmy, że właśnie tam chcemy nagrywać. Masa dobrych gratów, dobrzy realizatorzy, no i studio rzut kamieniem od domu.

Kto w takim razie stał u steru w kwestii produkcji? Malta czy Heinrich?

Finalny efekt jest dziełem Heinricha, z nim kręciliśmy brzmienia poszczególnych instrumentów i on zrobił miks i mastering. Z Maltą ustawialiśmy brzmienie bębnów i wbiliśmy większość śladów.

Słuchając "Ominous" odniosłem wrażenie, że sekcja rytmiczna jest bardziej wysunięta do przodu niż miało to miejsce na "Severance" - czy to tylko moje wrażenie czy celowy zabieg?

Trudno powiedzieć. Zależało nam na tym, żeby nagranie miało więcej powietrza i było bardziej przestrzenne, co w jakimś stopniu udało się zrealizować. Być może stąd takie wrażenie. "Severance" był bardziej ściśnięty. Nie analizowaliśmy tego, raczej kierowaliśmy się tym, jak brzmi dla nas najlepiej. Wiesz - sekcja rytmiczna daje muzie kopa, musi być odpowiednio głośna - dokładnie jak gitary i wokal (śmiech).

Na "Ominous" wyraźnie słychać, że jest to materiał bardziej dojrzały i dopieszczony niż "Severance". Jest to również drugi krążek Lostbone nagrany w obecnym składzie. Czy czujecie się obecnie bardziej zgrani jako kapela?

Bez wątpienia i cieszę się, że tak to odbierasz. Dopiero w tym składzie wszystko zaczęło żreć jak należy, a zarówno poprzednie nagrania, jak i masa koncertów sprawiły, że coraz lepiej się wyczuwamy muzycznie. Jesteśmy też coraz bardziej świadomi, jak osiągnąć efekt, o jaki nam chodzi. Dużo więcej muzyki niż kiedyś powstaje na próbach i to również z pewnością miało spory wpływ na finalny efekt. Poza tym nie chcemy nagrywać za każdym razem takiej samej płyty.

To fakt, że na "Ominous" pojawia się sporo ciekawych urozmaiceń. Zaprosiliście do udziału w nagrywaniu aż czterech gości: Filipa z Sixpounder, Kroto z Hope, Roberta z Carnal i Shiro z francuskiego l'Esprit du Clan. Co zaważyło na doborze takiego właśnie towarzystwa?

Zawsze chodziły nam jakieś pomysły po głowach, jeśli chodzi o gości. Na"Severance" pojawił się w chórkach nasz kumpel Kanada, jednak to był pierwszy album w obecnym składzie i chcieliśmy się skupić na tym, co możemy zrobić właśnie we czterech. Materiał, jaki powstał na "Ominous", był dużo bardziej różnorodny i jakoś naturalnie pojawiały się pomysły, kto mógłby jeszcze tę różnorodność uzupełnić swoim charakterem. Ja zaproponowałem Shiro i Roberta. Z l'Esprit du Clan zagraliśmy kilka koncertów w 2009 roku i jakiś sporadyczny kontakt nam pozostał. Shiro ma bardzo brutalny, surowy wokal, a "Eclipse" to jeden z najmocniejszych numerów na płycie. Odezwałem się do niego, utwór mu się spodobał, a nam spodobało się to, co nagrał. "Bleed The Scars", w którym pojawił się Robert, to z kolei najbardziej "inny" i odstający numer w naszym dorobku. Długo kombinowaliśmy nad tym, jak powinna wyglądać linia wokalna. Był pomysł, aby zrobić ten numer w ogóle bez wokalu, aż zaświtało mi w głowie, że do klimatu tego kawałka powinien doskonale przypasować Robert. Wyszło nam coś innego i mam nadzieję ciekawego. No i "Choose Or Be Chosen". Barton zaproponował, żeby zaprosić Filipa i Kroto. Początkowo mieli być w innym numerze, ale jakoś mi to nie pasowało, więc zaproponowałem, żeby zrobić całkiem nowy utwór i tak "Choose..." jako jedyny powstał odgórnie z założeniem, że będą w nim trzy różne wokale. Jestem zajebiście zadowolony z efektu końcowego!

Skoro już wspomniałeś o poszczególnych utworach, to wczytując się w teksty widać w nich sporo bezkompromisowego podejścia do świata, jak również soczystą dawkę nienawiści wobec tego, jak dzisiejsze społeczeństwo funkcjonuje. Czy Lostbone jest dla ciebie sposobem na wykrzyczenie tego, co cię wkurza?

Jak najbardziej! Jedynym założeniem tego zespołu, oprócz tego, by grać taką muzykę, jaką zawsze chciałem, było to, aby numery były jak najbardziej żywiołowe i ekspresyjne. Dla mnie granie muzyki zawsze było sposobem na odstresowanie i ucieczkę od codzienności. Podobnie jest z tekstami. Są one wyrazem tego, co w danym momencie kłębiło mi się pod czaszką. Nigdy nie interesowało mnie pisanie o smokach i rycerzach, choć nie mam nic przeciw, ale to nie moja bajka. Dla mnie teksty powinny punktować syf, jaki nas otacza, zwracać uwagę na różne problemy, prowokować do zastanowienia się. Miło, jeśli ktoś w ogóle zwraca na nie uwagę (śmiech). Chcemy grać muzykę, która pozwala się wyżyć zarówno nam, jak i ludziom pod sceną, wyrzucić z siebie wszelkie złe emocje. Wiesz, nienawiść kojarzy się negatywnie, ale prawda jest taka, że każdy ma swoje bóle, każdego coś wkurwia i każdy musi to prędzej czy później wyładować. Lepiej, żeby zrobił to słuchając muzyki i szalejąc pod sceną, niż rozwalając przypadkowym osobom głowy na ulicy.

Pozostając jeszcze w temacie tekstów, zgodnie z informacją zawartą w książeczce, dwa utwory - "Beware" i "Temptations" - zainspirowane zostały twórczością Aleistera Crowleya, kojarzonego przede wszystkim z okultyzmem. Skąd wziął się pomysł na taki motyw?

Magia działa, bo nigdy w tylu wywiadach nikt nas nie pytał o konkretne teksty (śmiech). A na poważnie, o ile sam okultyzm jako taki nigdy nie był w polu moich zainteresowań, o tyle pewne aspekty filozoficzne jak najbardziej. Odpowiedź jest bardzo prosta: w przypadku tych dwóch numerów pewne fragmenty z "Księgi Prawa" bardzo mi pasowały. "Beware" to dość bezpośrednia deklaracja, więc chyba nie muszę jej tłumaczyć. Natomiast"Temptations" to utwór o tym, dlaczego tak często podejmujemy decyzje sprzeczne z tym, czego pragniemy, dlaczego nie robimy w życiu tego, czego naprawdę chcemy, dlaczego w najważniejszych momentach boimy się zaryzykować, aby osiągnąć szczęście.

W takim razie ostatnie pytanie z dziedziny tekstowej - na "Ominous"znajduje się kawałek "Te Odio", który nieco odstaje od reszty, choćby pod tym względem, że napisany został... po hiszpańsku. To jakiś eksperyment muzyczny z waszej strony?

Trochę tak. Muzycznie z nowego materiału ten numer najbardziej nawiązuje do pierwszej płyty. Chcieliśmy zrobić totalnie wściekły strzał. Początkowo kawałek miał być po polsku, jednak w którymś momencie przyszło mi do głowy, że przecież język hiszpański doskonale sprawdza się w takiej muzyce i nadaje jej innego rodzaju agresywności. Co do tematu tekstu, to inspiracją były prawdziwe wydarzenia, które jednak ze względu na występujące postaci muszą pozostać tajemnicą. W skrócie przesłanie jest takie, aby uważać, jakich ludzi dopuszczamy do siebie, bo psychicznych upośledzeń naprawdę nie brakuje i można sobie narobić kłopotów.

Ok, teraz pora na pytanie bardziej ogólne czy też spinające cały temat"Ominous" - skąd taki tytuł? Ciekawi mnie również obrazek na okładce, który przypomina plemienny symbol. Czy wiąże się z tym jakaś historia?

Jak zawsze szukaliśmy tytułu, który będzie dobrze brzmiał, będzie łatwy do zapamiętania i przede wszystkim będzie łączył teksty znajdujące się na płycie. Można go rozumieć na kilka sposobów. Dla mnie z jednej strony ta złowrogość wynika z tego, co liryki opisują, z tego że dookoła dzieje się wiele złych rzeczy i jakby zacząć się w to zagłębiać, to jest to naprawdę przerażające. Z drugiej strony to takie nasze pogrożenie palcem, bo człowiek chciałby wierzyć, że ludzie, którzy stoją za najróżniejszymi skurwysyństwami, w końcu doczekają się za nie kary. Co do "O" ze spiralą, to znalazł je gdzieś nasz kumpel Kacper Rachtan, który zrobił nam całą oprawę graficzną tego albumu. Natomiast w tle umiejscowiliśmy grafikę zainspirowaną zdjęciem, które kiedyś widziałem, a które przedstawiało wielkie pole zasypane tysiącami maczet. Było to zdjęcie wykonane po zakończeniu jednej z wojen w Afryce. Tysiące starych, postrzępionych i zakrwawionych maczet. To naprawdę robi wrażenie, jeśli zastanowić się nad tym, jaki ogrom bestialstwa za tym stoi i jak mało warte jest ludzkie życie. "O" nawiązuje oczywiście do "Ominous", ale spiralę na tle zdjęcia można interpretować również jako to, że pewne zjawiska nigdy się nie kończą, że ludzie i cały świat są tak skonstruowani, iż zawsze gdzieś będzie wojna, zawsze będzie syf, bo na tym syfie jednostki budują swoja potęgę i tak na zmianę. To wszystko się wzajemnie nakręca.

Ostatnie pytanie o nowy album - czy zostały wam jakieś niewykorzystane utwory, które nie trafiły na płytę? Czy też może napisaliście dokładnie tyle, ile było trzeba?

U nas proces tworzenia zazwyczaj wygląda tak, że poszczególne pomysły, jeśli mają odpaść, to odpadają we wstępnej fazie pracy nad nimi. To, co zostaje, ma trafić na album. Natomiast gdy czujemy, że materiał jest już kompletny, po prostu zamykamy temat i nie pracujemy nad kolejnymi numerami. Oczywiście ja nie potrafię wyłączyć w głowie elementu twórczego, więc nowe riffy cały czas gdzieś się pojawiają, jednak chowam je do szafki, aż do momentu, kiedy zaczniemy robić następny materiał. W samym studiu również nigdy nie nagrywaliśmy więcej utworów, niż wiedzieliśmy, że trafi na płytę. Czas w studiu jest cenny i lepiej się skupić na pewniakach, niż nagrywać coś, co i tak nie znajdzie się na krążku. Jeśli coś jest według nas dobre, to idzie na album, jeśli nie, to nie ma sensu tego rejestrować.

Ok, teraz coś z zupełnie innej beczki. Niedawno odbyliście w towarzystwie Hedfirst i Made of Hate trasę koncertową pod nazwą "Metalowa Trasa Roku". Skąd pomysł, by tak ochrzcić to przedsięwzięcie? Zwłaszcza, że styl muzyczny wszystkich zaangażowanych w to kapel oscyluje bardziej w okolicach metalcore, niż klasycznego metalu.

Pomysł był z głowy Bayera. Kto jej nie zna, mogę uprzedzić, że to przerażające i niezgłębione miejsce (śmiech). Założenie było takie, żeby podejść do tematu z przymrużeniem oka. Chcieliśmy nazwę trasy po polsku, padło takie hasło i wszyscy podchwycili. Poza tym spodziewaliśmy się, że wzbudzi zarówno zainteresowanie, jak i oburzenie, szczególnie internetowych hejterów, więc nie mogliśmy sobie tego odmówić! W ogóle nie zastanawialiśmy się nad tym, do jakiej szufladki ludzie wrzucają poszczególne zespoły. Dla mnie "metal" to jakby nadrzędne określenie mocnej muzyki, a czy to heavy metal, thrash metal, metalcore, deathcore i chuj-wie-co-core, to już mało mnie interesuje. Ważna jest muzyka, a nie etykietki.

To tournee już za wami, jak oceniasz je z obecnej perspektywy? Czy spełniło wasze oczekiwania? A może jakieś anegdotki z tej wyprawy?

Jestem absolutnie zadowolony z tej trasy. Po pierwsze dlatego, że organizacyjnie wyszliśmy do przodu, a w dzisiejszych warunkach to wcale nie jest takie oczywiste i pewne. Po drugie wytworzyła się naprawdę świetna atmosfera między zespołami. I po trzecie, i najważniejsze - był zajebisty klimat na koncertach. Bez względu na to, czy ludzi przyszło dużo - a kilka pełnych sali się trafiło - czy też publiki było nieco mniej, pod sceną zawsze dominowała dobra zabawa i to mnie naprawdę cieszy. Warto było zrobić coś swojego od początku do końca. Graliśmy w zmienianej kolejności, co raczej nieczęsto ma miejsce, i jakoś się to wszystko sprawdziło. Co do anegdot, to trochę by się ich uzbierało - bo jak jest dobra ekipa, to zawsze się coś ciekawego wydarzy - jednak większość nie nadaje się do upublicznienia (śmiech). Z niecodziennych rzeczy, cóż, zaliczyliśmy pożar busa, po którym o dziwo niemiecka maszyna odpaliła i dowiozła nas do domu, wprawdzie po części bez świateł, bez ogrzewania itd., ale mimo wszystko. Były też miłe momenty, kiedy to na trzech koncertach ludzie w ferworze zabawy pod sceną połamali barierki, a raz rozwalili nawet część nagłośnienia. Z kolei Bartonowi zdarzyło się wypaść w środku nocy z łódki do jeziora - trzy razy (śmiech) - i takie tam.

Zbliżamy się już do końca, więc pora na pytanie dotyczące odległej przeszłości - jak zaczęła się twoja przygoda z muzyką i czy gitara jako instrument była dla ciebie oczywistym wyborem?

Pierwszym zespołem, którego zacząłem słuchać, był Queen, ale los chciał, że Freddie umarł, a na koncercie ku jego pamięci zagrała Metallica. Akurat ukazał się "Czarny album" i wsiąkłem całkowicie. Metallica to dla mnie wciąż numer jeden, jednak wtedy bardzo szybko wkręciłem się w brutalniejsze rzeczy, jak Death, Morbid Angel, Vader, Slayer itd. Od razu gdzieś pojawiła się myśl, że ja też chcę grać, a pierwsze koncerty, jakie zobaczyłem, tylko to spotęgowały. Zawsze bardzo kręciła mnie perkusja, ale chyba tylko o gitarze myślałem na poważnie. Dostałem od mamy pudło Defila - nikomu nie polecam, chociaż mam nadal - i jakoś poszło, lecz przez pierwsze lata, to graniem bym tego nie nazwał (śmiech). Od początku byłem ogromnym fanem gitary rytmicznej i sądzę, że słychać to w Lostbone. Te wszystkie trym trymy, tłumienie, które bardzo mnie jarały i ciągle jarają, także nie miałem żadnych rozkminek, co do instrumentu.

Ok, w takim razie jeszcze krótko: najbliższe plany Lostbone?

Planów, jak zwykle, jest sporo. Powoli potwierdzają się następne występy, zagramy kilka pojedynczych rzeczy w okresie letnim, a na jesień i zimę planujemy kolejną serię koncertów, choć nie będzie to taka trasa, jak ostatnio, lecz po kilka sztuk w różnych konfiguracjach. Z już potwierdzonych - w lipcu wystąpimy na "Żubr Fest" w Białymstoku, dzień później na "X Festiwalu Mocnych Brzmień" w Świeciu u boku Decapitated, Trauma, None i wielu innych fajnych kapel. Zagramy też przed Six Feet Under 6 sierpnia w warszawskim klubie "Progresja". Oprócz tego jesteśmy w trakcie tworzenia drugiego teledysku do "Ominous", tym razem do numeru "Temptations", i mam nadzieję, że zaskoczymy tym obrazem niejedną osobę. Powoli obwąchujemy też nowe pomysły, bo od zarejestrowania "Ominous" minął już prawie rok i zaczyna nas trochę roznosić bez nowych utworów. Ale do tego jeszcze daleka droga i nie zamierzamy się spieszyć, ponieważ czujemy, że z "Ominous" możemy jeszcze sporo powalczyć.

To by było na tyle z mojej strony. Wielkie dzięki za rozmowę.

Ja również dziękuję.