Lostbone na polskiej scanie istnieją już siedem lat, a każdą kolejną płytą dają do zrozumienia, że świetnie radzą sobie ze wściekłym muzycznym żywiołem. Fanów energetycznego i brutalnego metalu nie powinno zawieść najnowsze wydawnictwo zespołu, „Ominous”. O płycie i zbliżającej się trasie koncertowej rozmawiamy z Przemkiem Łucyanem, gitarzystą formacji.

 Jak wyglądały prace nad wydawnictwem? 

Przemek Łucyan: Siłą rzeczy zazwyczaj zaczyna się od gitary. Rzucam kilka pomysłów, wysyłam kolegom, na dwadzieścia przechodzi jeden i dalej dłubiemy już razem. Zasadniczo efekt finalny jest dziełem wszystkich. Często coś powstaje spontanicznie, na próbach. Tak właściwie, to nie ma jednej drogi. 

 Heinrich dużo pomógł wam podczas prac nad tym albumem? 

Przemek Łucyan: Dużo, ale nie od strony twórczej. Materiał był gotowy przed studiem. Zrobiliśmy z nim kilka „efektów specjalnych”. Nie wiem, na ile są one zauważalne. Chcieliśmy, żeby smaczki pozostały smaczkami. Jest trochę sampli, trochę delikatnych, elektronicznych dodatków, które nie rzucają się w uszy. To wszystko zrobił Heinrich. Bardzo fajnie się z nim pracowało. 

 Skąd pomysł na zaproszenie gości? 

Przemek Łucyan: Wcześniej nie chcieliśmy angażować osób z zewnątrz. Po pierwszej płycie doszło do zmian personalnych w zespole. Mieliśmy zajawkę, że gramy w składzie takim, a nie innym i zupełnie nie czuliśmy potrzeby, żeby kogoś zapraszać. Teraz… Nazbierało się znajomych, z którymi przy każdym spotkaniu dochodzimy do wniosku, że fajnie byłoby coś zrobić razem. Przy „Ominous” stwierdziliśmy, że czemu nie. W zasadzie wszyscy goście wzięli się spośród osób, które poznaliśmy w takich lub innych okolicznościach. Nie wymyślaliśmy sobie nikogo nieznanego. Najpierw pojawił się pomysł Shiro z L’Esprit Du Clan. W sumie z nim znaliśmy się najmniej. Zagraliśmy kilka koncertów w 2009 roku, jeśli dobrze pamiętam. Mieliśmy sporadyczny kontakt przez internet i tak pojawił się pomysł. Zadzwoniłem i zapytałem, czy chciałby z nami współpracować. Powiedział, że jeżeli jemu spodoba się kawałek, a nam efekt, to czemu nie. Poszło zupełnie bezproblemowo. Dostał jeden numer, który nagrywał u siebie, bo nie było możliwości, żeby ściągnąć go z Francji. Roberta z Carnal znamy od lat. Kroto z Hope i Filipa z The Sixpounder zaproponował Barton, który znał ich trochę dłużej. Wszystko było po kumpelsku. Materiał trochę sam narzucał pomysły, gdzie moglibyśmy zrobić coś z kimś jeszcze. W naszym odczuciu jest on bardziej zróżnicowany niż poprzednie albumy. 

 Jak grało się przed Cavalera Conspiracy? Mieliście okazje bliżej poznać się z chłopakami? 

Przemek Łucyan: Mieliśmy okazję pogadać, choć Max jest od paru lat osobą, która wychodzi z busa na scenę i schodzi ze sceny do busa. Reszta zespołu bardzo spoko, chociaż też nie chcieliśmy się za bardzo narzucać – wszyscy byli z rodzinami. Cały autobus dzieci, żon… Więcej było tego wszystkiego niż techniki i obsługi. Stodoła jest bardzo fajnym klubem do grania. Zazwyczaj wszystko tam się zgadza. Ekipa od światła i nagłośnienia jest bardzo dobra. Jak zawsze, gdy gra się przed takimi zespołami, był stres czy przypadkiem nie obrzucą nas butami, ale nie obrzucili. W końcu musieliby wracać do domu boso. 

 W teledysku ”An Eye For An Eye” wykorzystaliście fragment koncertu, który zagraliście w Stodole. 

Przemek Łucyan: Klip nakręciliśmy na trzecim koncercie, jaki tam zagraliśmy. Gwiazdą wieczoru był wtedy Hunter. Za pierwszym razem graliśmy z Katem i wtedy chyba pobiliśmy rekord, jeśli chodzi o frekwencję publiczności. Było więcej ludzi, niż na Cavalerze. Udało nam się co nieco zarejestrować z tego wieczoru, ale niestety nie na tyle, żeby móc coś z tym zrobić. Na Cavelerze nic nie mogliśmy nagrywać. Przed Hunterem udało się nareszcie wszystko dograć. Mieliśmy cztery kamery, publika dopisała. To był chyba nasz najlepszy koncert w Stodole. Bardzo fajnie wyszło, a reakcja publiki była aż zaskakująca. Mamy nagrany cały koncert, niestety dźwięk nie zarejestrował się w takiej jakości, w jakiej byśmy sobie tego życzyli. Może zrobimy z tego bootleg. Jest pomysł, żeby wydać ten materiał na DVD i dodać klipy. 

 Pracujecie nad kolejnym teledyskiem? Będą to znowu przebitki z koncertów? 

Przemek Łucyan: Nie chcemy robić w kółko tego samego. Ten koncert wyszedł na tyle fajnie, a zagraliśmy podczas niego dwa nowe numery, że zdecydowaliśmy zrealizować do jednego teledysk. Znajomy, który nas wtedy nagrywał miał możliwość zmontować ten materiał, którego publikacja zbiegła się z premierą płyty. Teraz zrobimy coś zupełnie innego. Nie wiem, jak to wyjdzie, ale mam nadzieję, że będzie dobrze. Nie odkryjemy Ameryki, Lady GaGi nie przeskoczymy, ale chcemy popróbować podejść do tematu trochę inaczej. Praca jest w toku. 

 A co z koncertami? 

Przemek Łucyan: 30 marca rozpoczynamy naszą trasę wraz z Hedfirst, Made Of Hate. Potem jest przerwa na Wielkanoc i od 12-tego gramy do końca kwietnia. Ilość koncertów jest spora, jak na polskie warunki. Poustawialiśmy wszystko weekendowo, bazując na ostatnich doświadczeniach i obserwacjach. Zagra z nami jeszcze dziesięć zespołów. Część znajomych, część nieznajomych, ale wszystkie godne uwagi.