LOSTBONE choć nic nowego nie odkrywa, to gra niezwykle energetycznie i nie daje chwili wytchnienia.

„To zdecydowanie nasz najbardziej zróżnicowany materiał. Stworzyliśmy najwolniejsze i najcięższe utwory w naszym dorobku, ale tóż obok nich mamy totalnie szybkie i wściekłe rzeczy” możemy przeczytać na oficjalnej stronie zespołu. Przy czym rzeczy szybkie i wściekłe to już w zasadzie death metal, który w połączeniu ze znacznie wolniejszym, ale i cięższym hard corem daje naprawdę pirunujące wrażenie. Gdyby dla porównania chcieć użyć znanej sentencji, sięgnąc trzebaby do repertuaru Roberta Burneiki. Bo na płycie jest wszystko, ale na pewno „Nie ma opierdalania się”.

Próżno tu szukać muzycznych kwiatków, stylistycznych upiększeń, czy artystycznych zawijasów. Bo i nie są w ogóle potrzebne. Dawka energii rozsadza od środka. Już pierwsze takty ‘Ominous’, oraz rzut oka na listę koncertów wyraźnie mówią o jego przeznaczeniu. To materiał do grania na żywo, poruszenia publiki i zmianę jej w masę o temperamencie wściekłego byka. Taki ‘Te Odio’ choc trwa ledwie 46 sek to mieli psa razem z budą. Co wtedy dzieje się pod sceną, łatwo sobie wyobrazić.

Z rzeczy mniej przyjemnych trzeba wspomnieć, że płyta nic nowego do muzyki nie wnosi, a przy wielokrotnym odsłuchaniu nieco nuży. Nie salony jednak są jej przeznaczeniem, a sale koncertowe i tu już ciężko mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Można się naładować, rozładować, zmęczyć, spocić, a rano liczyć na spore zakwasy. Mocne wrażenia gwarantowane!

 

Ocena: 3,5 na 5 - Powyżej przeciętnej

Autor: Arkadiusz Okoń