relacja: Kat & Roman Kostrzewski, Lostbone, Absynth, War-Saw...

wystąpili: Kat & Roman Kostrzewski; Lostbone

miejsce, data:

Warszawa, Stodoła, 27.01.2011

Trasa promująca "Biało-czarną" jest o tyle specyficzna, że sama płyta wciąż się nie ukazała. Pomijając próbki nowych utworów, dostępne od jakiegoś czasu na oficjalnej stronie zespołu, wybranie się na koncert jest więc aktualnie jedyną okazją do zapoznania się z nowym materiałem Kata.


Kat i Roman Kostrzewski, Katowice 23.01.2011, fot. Verghityax

W "Stodole" występ gwiazdy wieczoru poprzedziły trzy supporty. Najpierw zagrał War-Saw, prezentując dobrze wykonany i nagłośniony, ale bardzo konwencjonalny (przez co raczej zabawny) thrash metal. Publiczność bawiła się dobrze. Następny był elektroniczno-metalowy Absynth, który towarzyszył Katowi na poprzedniej trasie. Wypadli słabo - brzmieniowo, rytmicznie i wokalnie. O ile poprzednio Absynth był dla mnie zespołem niezbyt ciekawym, ale dość profesjonalnym, tym razem elementu profesjonalizmu zabrakło. Może mieli słabszy dzień... Ostatnim z rozgrzewaczy był metalcore'owy Lostbone. Muzyka dość typowa, ale wykonawczo wypadli naprawdę dobrze. Bardzo przyzwoite brzmienie, groove i precyzyjne wykonanie - wszystko to, czego zabrakło Absynthowi. Raziła za to schematyczność konferansjerki, jakby rodem z podręcznika kontaktu z publicznością dla metalowców. Uwinęli się szybko, zdążyli rozruszać i nie zdążyli znudzić.

Początek koncertu Kata był dla mnie sporym rozczarowaniem - brzmieli gorzej od supportów. Na pierwszy ogień poszły stare kawałki - "Bramy żądz", "666" i "Noce Szatana" - i wszystkie zabrzmiały słabo. Sytuacja poprawiła się przy utworach z nowej płyty. Wyglądało to tak, jakby muzycy bardziej się spięli, żeby przedstawić nową twórczość w dobrym świetle. Do tego Kostrzewski więcej śpiewał, a mniej mruczał pod nosem, nie mógł w końcu liczyć, że publiczność podejmie jego partie tam, gdzie on sam je urwie. Później okazało się, że jednocześnie akustyk opanował brzmienie, które pozostało dobre już do końca. Nowych kompozycji było pięć - "Maryja Omen", "Szkarłatny wir", "Milczy trup" i dwie, których oficjalne tytuły nie są mi jeszcze znane (powiedzmy, że "Skrzydlaty święty" i "Z boskim zyskiem"). Wszystkie wypadły bardzo dobrze. Współczesny Kat to więcej dołu w brzmieniu i więcej grania rytmem niż melodią. Z jednej strony brakuje mi w nim dawnego melodycznego polotu w riffach i solówkach, z drugiej - całe to operowanie pauzami i wspólnymi akcentami wypadło na żywo bardzo przekonująco. Nawet bardziej niż na dostępnych nagraniach, pewnie w jakimś stopniu dlatego, że zostały one zbrukane prasującym masteringiem, który, miejmy nadzieję, poprawi się do czasu oficjalnego wydania. Po nowościach było "Szydercze zwierciadło", nareszcie dobrze brzmiące na żywo "W bezkształtnej bryle uwięziony", "Łoże wspólne lecz przytulne", "Mag-Sex", całkiem nieźle zaśpiewany "Głos z ciemności", "Wyrocznia" i "Porwany obłędem". A na bis - "Łza dla cieniów minionych" i pierwsza część "Diabelskiego domu".


Kat i Roman Kostrzewski, Katowice 23.01.2011, fot. Verghityax

Wrażenia mam mieszane. Repertuar był jak dla mnie zbyt skoncentrowany na pierwszych dwóch płytach. Wolałbym zamiast części pochodzących z nich utworów usłyszeć coś z "Róż miłości..." i więcej z "Bastarda", ale wiadomo - wszystkim się nie dogodzi. Instrumenty brzmiały dobrze i wyjątkowo czytelnie, a muzycy mylili się, zwłaszcza jak na ten skład, bardzo mało. Z wokalem za to było różnie, z naciskiem na słabo. Kostrzewski powinien był przede wszystkim bardziej kontrolować dynamikę, bo w wielu momentach śpiewał zbyt delikatnie i w efekcie nic nie było słychać. Na płycie pewnie byłoby to nastrojowe, ale na żywo nie zabrzmiało wcale. Poza tym akustyk mógł go trochę bardziej wyciągnąć do przodu. Skoro o akustyku mowa, należy mu się specjalna nagana za włączanie w zupełnie nieprzemyślanych momentach bardzo mocnego i do tego niezsynchronizowanego z tempem delaya, co skutecznie rozwaliło kilka niezłych fragmentów. A sam Kostrzewski wydawał się trochę niedysponowany, sądząc po zrozumiałości jego zapowiedzi, ale stałem daleko i stężenia alkoholu w wydychanym powietrzu nie określę. Ogólnie - przyzwoicie, ale bywało lepiej. Instrumentalnie bardzo fajnie, wokalnie - raczej słabo. Ale dla nowych utworów na pewno było warto.

autor: Do diabła

tutaj od 3.02.2011