Na ostatnią niedzielę kwietnia przypadł koniec trasy zespołów Hedfirst, Lostbone i Made of Hate. Ci ostatni mieli, można powiedzieć dług w Olsztynie, z racji tego, że nie mogli dojechać na marcowy koncert dla Covana. Ciekawy wydarzenia, wybrałem się do Grawitacji, w końcu Metalowej Trasy Roku nie można przegapić.
Po wejściu do klubu, na usta cisnęło się staropolskie: What Tha Fuck?! Rozpoczęcie koncertu, a w klubie w zasadzie nie ma nikogo oprócz muzyków! Już od kilku koncertów można było zaobserwować niską frekwencję, ale to co zobaczyłem, bije wszystko na łeb. Na bardziej „odludnym” gigu chyba jeszcze nie byłem.
Otwarcie imprezy należało do płockiej kapeli Vat Six Nine. Przykro się oglądało zespół, który grał po prostu próbę na wyjeździe, a jego występ służył tylko akustykowi na wypróbowanie różnych ustawień. Niemniej chłopaki z Płocka grają ciekawą nutę. Zwłaszcza pochwały dla wokalisty, w tych koncertowych warunkach miałem wrażenie, że nie ma żadnych istotnych fałszy, a wszelkie zabiegi wokalne pasują do granej przez nich muzyki.
Po rozgrzewaczach przyszła kolej na headlinerów trasy. W tym momencie powstała mała niewiadoma, kto wyjdzie na scenę, gdyż w zapowiedziach trasy wspomniano, że co koncert, to różna kolejność.  Po chwili na scenie zamontował się Lostbone. Wokalista już od pierwszego kawałka w różnych okrzykach zachęcał nieliczną publikę do zabawy. Gdzieś na początku setu, na scenę zostali zaproszeni Bayer i Godzo z Hedfirst. Wspólny występ zaowocował taką głupawką na scenie, ze w tym momencie byłem już kupiony. Bardzo dobry patent na koncerty z małą publiką. Dodatkowo muza, z jaką uderzyli momentalnie zmusiła do machania banią. Duża pochwała należy się Przemasowi za brzmienie gitary. Było mięcho i jak dla mnie był to najlepszy występ tego wieczoru.
Co wcale nie oznacza, ze następne były złe. Made of Hate, który wszedł następny, miał chyba najlepsze przyjęcie. Publika trochę się zagęściła, tak jakby celem przyjścia dla tej małej garstki ludzi, był przede wszystkim występ Warszawian.  Nawet się „ściana śmierci” ze dwa razy pojawiła. Tutaj również trzeba pochwalić dobre brzmienie gitary. Zwłaszcza przy wszelkich solowych popisach, a tych w Made of Hate nie brakuje.  MoH nie ma za dużo materiału, toteż setlista nie była żadnym zaskoczeniem. Zaskoczenie byłoby wtedy, jakby zabrakło np. Bullet In Your Head lub Pathogen. Gdzieś pod koniec występu zagrany został również numer Archeonu, którego MoH jest reinkarnacją.
I przyszedł czas na występ Hedfirst. Pod sceną się przerzedziło, ale Bayer i spółka mieli na to zwyczajnie wyjebane i zagrali jak dla pełnej sali. Tak jak w przypadku Lostbone, kark samoczynnie włączył się na moshowanie, pod wpływem pierwszych riffów. Koniec końców, pękły barierki oddzielające muzyków od widzów. Ale nie ma co się dziwić, jak się gra taką muzykę. Ostatni numer swojego występu chłopaki zagrali razem z członkami wszystkich kapel (że ta mała scena ich wszystkich pomieściła… ). Dzięki temu dało się  odczuć pewną wyjątkowość tego wieczoru.
Pirat