Niedawno do mych rąk trafiło trzecie studyjne wydawnictwo warszawskiej grupy Lostbone, zatytułowany „Ominous”. Biję się w piersi, bo teren na który wlazłam, jest dla mnie zupełnie nowy, nieznany, niemalże... dziewiczy. Może dlatego to co napiszę, będzie płynęło prosto z serca i nie będzie wyrachowane.
Jak zawsze wspominam w moich wypowiedziach, do rodzimych kapel zawsze podchodzę ostrożnie. I podobnie było w tym wypadku, ale... Moja ostrożność była niczym niepoparta, bo „Ominous” nie pozwolił mi ani przez chwilę się zawahać czy zwątpić w nasze polskie granie. Uderzyło we mnie dwanaście bogatych i cudownie zróżnicowanych kompozycji, nie nudząc ani nie powodując westchnień irytacji.
Utwór otwierający, „Destroy What Destroys You” od pierwszych sekund swego trwania daje nam wyraźnie do zrozumienia, że nie będzie to krążek byle jaki, ale wali w czoło i mówi, że oto są i zagoszczą na dłużej. To ostra i niepokojąca opowieść o świecie bólu, pozbawionym granic i zasad. Muzycznie – soczyście i rytmicznie, z ciężką gitarą i wrzaskliwym wokalem, który z początku nieco świdrował me uszy, ale w końcu odnalazłam w nim pewien urok.
Kolejne trzy utwory – „Beware”, „An Eye For An Eye” oraz „Choose Or Be Chosen” pociągnęły dalej iście miażdżącym brzmieniem, z minuty na minutę czyniąc klimat płyty coraz mroczniejszym. Znalazłam tu to coś, na co w muzyce cenię najbardziej – mrok i apokaliptyczną atmosferę. Dodatkowo „Beware” urzekło mnie piekielną siłą, predkością i perkusją – uwielbiam, po prostu uwielbiam, kiedy pałker daje z siebie przysłowiowe 110 procent. A Janek Englisz czarował tu aż miło! Dodatkowym plusem tegoż utworu jest tekst inspirowany „Księgą Prawa” Aleister’a Crowley’a, głoszący uwolnienie od kłamstw niesionych przez religie. A utwór „Choose...” uderzył mnie niczym pięścią, waląc po uszach huraganem okrutnych gitar i wrzasków wokalisty.
Następujące po nich utwory „Temptations” i „Sanity Insane” upewniły mnie w nowonarodzonym postanowieniu, że zapoznam się z poprzednimi dokonaniami panów z Lostbone, bo zaczynałam się wciągać w ich konkret. Nie pozwalali się nudzić, mimo iż trzymali wyznaczony na początku styl. Czasami jest tak, że w kolejnym utworze zaczyna się to nudzić, ale tutaj tak nie jest. Najbardziej podoba mi się tutaj techniczna strona, każdy dźwięk jest smacznie wpasowany w kolejny, nie ścierają się, ani nic nie wychodzi przed szereg. Po raz kolejny, przy tworzeniu liryków do „Temptations”, sięgnięto po wspominane wcześniej dzieło Crowley’a.
Przez cztery następne kawałki przemknęłam gnana na skrzydłach nawiedzonych iście demoniczną siłą gitar (Przemek, podziwiam!). „Only The Strong Survive”, „Undefined Numbers”, „Te Odio” i „Bleed The Scars” – tę siłę, prędkość i hipnotyczny rytm po prostu trzeba poczuć, tego nie da się opisać słowami. Nie lubię używać wielkich słów ani pompatycznych określeń, ale to, co przeżyłam, słuchając wspomnianych nagrań... Po prostu odpłynęłam w niebyt. Zrozumiałam, że największa zaleta Lostbone leży w sile ich muzyki i w niemalże idealnym zgraniu. Nic mi nie „wystawało” i nie przeszkadzało.
Dwa ostatnie kompozycje – „Eclipse” i „Under One Hate” dopełniły wspaniałości dzieła. Potężna „Eclipse” zaleciała mi nieco blackową prędkością (i uznaję to za wieeeelki plus) i kazało nieco zastanowić się nad warstwą tekstową, wołająca o sprawiedliwość dla pokrzywdzonych. Zamykający płytę kawałek „Under One Hate” również zasuwał w iście blackowym klimacie, racząc mnie surową melodią, ognistym wokalem i niepokojącym nastrojem, jaki rozwinął się w tymże utworze.
Eh, co ja mam powiedzieć??? Na pewno „Ominous” nie jest płytą dla każdego. To twór, który wymaga poświęcenia mu czasu, przymknięcia oczu i otwarciu całego siebie. Przypuszczam, że dopiero wtedy wielu ze słuchaczy zdoła odkryć o co chodzi w najnowszym dziecku Lostbone. Mogę spokojnie polecić go tym, którzy cenią sobie solidne, prawdziwie techniczne wykonanie, niepozbawione jednak melodyjności i – przede wszystkim – klimatu.
8/10
Dorota Hajdukiewicz