Jesteśmy zespołem koncertowym - wywiad z Lostbone
Warszawski Lostbone to bez wątpienia jeden z najciekawszych obecnie zespołów na polskiej scenie ciężkiego grania. Są przede wszystkim znakomitym składem koncertowym istniejącym od 2005 roku, mają za sobą setki występów zarówno jako headliner, jak i u boku wielu metalowych sław oraz udane koncerty na wielu, nie tylko polskich festiwalach. Zupełnie niedawno ukazał się ich trzeci album. O nowej płycie „Ominous” i nie tylko, rozmawiamy z Przemkiem Łucyanem i Michałem Kowalczykiem – odpowiednio, gitarzystą i basistą zespołu.
"Ominous" czyli złowieszczy, czy też złowrogi. Skąd wziął się pomysł na tytuł? Czy jest on w jakiś sposób związany z tekstami czy tez ogólnym przesłaniem płyty?
Przemas: Jak zawsze, szukaliśmy słowa, które będzie dobrze brzmiało, będzie miało swój klimat i znaczenie, które odnosi się do tematów poruszanych na płycie, a zarazem jakoś je spaja. W tekstach pojawiają się rzeczy, które nas wkurzają, które naszym zdaniem są złe, chore i szczerze chcielibyśmy, aby ich nie było. Są teksty poruszające tematy religii i wiary, zniewolenia umysłów i fanatyzmu, nienawiści i zawiści, jest tekst inspirowany skandalami pedofilskimi w kościele katolickim, ale są też teksty o walce z codziennymi trudnościami, czy ludziach czerpiących przyjemność i budujących własną wartość na krzywdzeniu innych. A że jesteśmy ludźmi którzy uważają, że trzeba walczyć o swoje, kierować się własną wolą i umysłem oraz piętnować syf, to tytuł z jednej strony nawiązuje do tych wszystkich strasznych, złych i poj..... patologii w otaczającym nas świecie, a z drugiej strony jest taką naszą groźbą w ich stronę! Wiesz - każda kosa w końcu trafi na kamień!
Jak wygląda sprawa z tekstami? Czy staracie się komentować w nich otaczającą rzeczywistość, czy też skupiacie się na wewnętrznych przeżyciach?
Michał: Komentowanie jest zajęciem publicystów - my jesteśmy zespołem rockowym, jesteśmy dorosłymi ludźmi o ugruntowanych poglądach - przedstawiamy nasz punkt widzenia wobec tego, co nas spotyka na co dzień.
Przemas: Wewnętrzne przeżycia wynikają zazwyczaj z doświadczeń jakie dostarcza nam otaczająca rzeczywistość. Dla mnie są to sfery nierozerwalne. Gramy agresywną muzykę, która w swoich założeniach ma być maksymalnie energetyczna i pomagająca uwalniać i wyładowywać złe emocje. I to działa w dwie strony, dla mnie granie takiej muzyki, jak również wyrzucanie z siebie tego, co mi w danym momencie leży na żołądku poprzez teksty, pozwala się doskonale odstresować, a zarazem jest po prostu frajdą. A z tego co do nas dociera i co widzimy na koncertach, pozwala również wyszaleć się słuchaczom. Dlatego teksty są zazwyczaj reakcją na to, co według nas jest złe i co nas po prostu wk..... Czasem wynika to z bardziej osobistych doświadczeń, czasem mniej. Nie chcemy jednak nikomu mówić jak ma żyć i co myśleć. Rzucamy tylko hasła, z którymi być może niektórzy się utożsamiają, a niektórzy może dzięki nim zwrócą na coś uwagę.
Zagraliście sporo koncertów, zarówno u boku polskich, jak i zagranicznych tuzów ciężkiego grania. Które z tych wydarzeń wspominacie najlepiej?
Michał: Wszystkie!
Przemas: Większość koncertów wiąże się z dobrymi wspomnieniami. Oczywiście zajebiście jest grać w dużych klubach, z porządnym nagłośnieniem i oświetleniem, przed dużymi zespołami, bo masz okazję zaprezentować się dużej publice i dotrzeć do nowych słuchaczy. Ale równie zajebiste są koncerty w małych klubach, gdzie nie ma barierek i ma się ludzi tuż przed twarzą! Koncert to interakcja z ludźmi i to jest najważniejsze. Jak jest zabawa, pot i energia to nieważne jest miejsce.
Wasza nowa płyta jest dość krótka i niezwykle intensywna, a mimo to mnóstwo w niej ciekawych pomysłów i rozwiązań. Jak wygląda u Was komponowanie? Czy każdy z was dorzuca coś od siebie?
Przemas: Dzięki, bardzo miło mi to słyszeć! Wiesz co, „Ominous” to nasza najdłuższa płyta (śmiech). Lostbone to zespół i efekt finalny jest dziełem nas czterech. Gramy muzykę gitarową, więc siłą rzeczy większość numerów zaczynamy na bazie moich pomysłów i szkieletów, które potem razem ogrywamy i rozwijamy. Ale są numery, które powstały od motywu na basie, rytmu na bębnach, riffu zaśpiewanego przez Bartona czy improwizacji na próbie. Nie ma jednej drogi i dzięki temu tworzenie jest jeszcze bardziej ekscytujące, bo nigdy nie wiesz co z tego wyrośnie, zanim nie skończysz.
Na "Ominous" jest trochę technicznego kombinowania. Czy próbowaliście grać jakieś rozbudowane formy, czy tez preferujcie właśnie takie zwarte, dwuminutowe eksplozje agresji, za to pełne pomysłów?
Przemas: Zawartość płyty, jak i dwóch poprzednich, jest chyba najlepszą odpowiedzią na twoje pytanie. Jak już wcześniej wspomniałem chcemy, aby muzyka Lostbone była jak najbardziej żywiołowa i energetyczna, a do tego taka właśnie formuła najlepiej się sprawdza. Nie analizujemy długości numerów, nie zakładamy sobie, że muszą mieć tyle a tyle, choć mamy tylko jeden numer przekraczający 4 minuty i jest to „Bleed The Scars” z „Ominous”. W naturalny sposób utwory, które wymyślamy trwają tyle ile trwają i nie widzimy sensu na siłę rozbudowywać kompozycji.
Michał: "Severance" - nasze poprzednie wydawnictwo było bardziej jednolite, "Ominous" zawiera bardziej rozbudowane kompozycje. Uważamy to za naturalną drogę rozwoju. Wszystkie natomiast posiadają wspólny mianownik – energia, która w nas kipi, musi mieć w nich swoje ujście.
Wracając do owych ciekawych pomysłów - jakie są Wasze główne inspiracje? Czy muzyka której słuchacie na co dzień, ma wpływ na wasze granie?
Przemas: Wszystko ma jakiś wpływ, jednak staramy się, aby to czego słuchamy, nie miało bezpośredniego przełożenia na to co wymyślamy.
Michał: Każdy z nas ma swoje upodobania. Janek i Przemas słuchają chyba najwięcej z nas ciężkiej muzy. Ja i Barton również, ale chyba w większym stopniu słuchamy lżejszych rzeczy. Wiesz, ciepły front styka się z zimnym i powstaje tornado.
Przemas: (śmiech) Żaden z nas nie jest ortodoksyjny w tym temacie. Nie zamykamy się na żadną muzykę i słuchamy tego, co nam się akurat podoba i na co mamy ochotę. Wiem, że są ludzie, którzy słuchają tylko bardzo określonych gatunków i nie mówię, że to coś złego, muzyka to rzecz bardzo subiektywna, ale to nie dla nas. Dla mnie to jakby całe życie jeść tylko chleb z masłem. A ja mam czasem ochotę na bułkę z margaryną (śmiech). Ale to, że lubię posłuchać popu, czy elektroniki, nie oznacza, że kolejny numer Lostbone będzie klubowy. Wydaje mi się, że na mnie największy wpływ miały zespoły jakich słuchałem w pierwszych latach mojej przygody z muzyką jako taką. Wyjątkiem w jest chyba Hatebreed. Gdy byłem nastolatkiem jeszcze ich nie było, ale dzięki nim dotarło do mnie, że chcę grać właśnie taką muzykę jaką gramy w Lostbone, że numery oparte na jednym riffie wcale nie muszą być punkowe, a uproszczenie aranży pozwala pomnożyć energię numeru. Niby żadne odkrycie, ale po kilku latach grania różnych rzeczy, które zaczęły mnie męczyć, był to impuls, który zaowocował powstaniem tego zespołu.
Do utworu "An Eye For An Eye" udało Wam się nakręcić świetny koncertowy teledysk. Jak doszło do jego rejestracji?
Przemas: Dzięki. Fajnie, że tak go odbierasz, bo w sumie jest to „tylko” video z koncertu, do studyjnego numeru. Dzięki uprzejmości klubu Stodoła nagraliśmy cały koncert, a ponieważ reakcja publiki tego wieczoru była niesamowita, a w dodatku zagraliśmy dwa nowe numery, postanowiliśmy do jednego z nich zmontować z tego klip. Myślimy też o tym, aby w jakiś sposób wydać cały koncert, choć niestety nie udało nam się zarejestrować dźwięku w takiej jakości, aby zrobić normalne DVD, to na pewno możemy zrobić porządny bootleg. Za filmowanie odpowiedzialni byli trzej nasi znajomi: Tomek Niedzielko, Piotr Karcz – którzy zrealizowali dla nas już wcześniej video do numeru „Severance” oraz Ignacy Święs. Za montaż odpowiada Tomek Niedzielko i Magogo Production.
Kolorytu tej płycie dodało pojawienie się gości, nie tylko z krajowego podwórka. Czy moglibyście opowiedzieć nieco o ich występie na płycie?
Przemas: W sumie na „Ominous” pojawiło się czterech gości, którzy udzielili sie wokalnie w trzech numerach. Pierwszą osobą jaką zaprosiliśmy był Shiro z francuskiego L ‘Esprit du Clan. Graliśmy kiedyś z nimi kilka koncertów w Polsce, kontakt pozostał, zadzwoniłem, okazało się, że jest zainteresowany, wysłaliśmy mu tylko jeden numer – „Eclipse” i zażarło. Nagrał swoje partie w studiu w Paryżu. Wszystko poszło bardzo na luzie i sprawnie. Barton zaproponował, żeby zrobić coś z Filipem z The Sixpounder i z Kroto z Hope. Początkowo mieli się pojawić w innym numerze, ale właśnie pracowaliśmy nad nowym i stwierdziliśmy, że zrobimy go właśnie pod kątem gości. Tak powstał „Choose Or Be Chosen”. Czwartym gościem jest nasz wieloletni kumpel – Robert Gajewski, dziś były, a wtedy jeszcze aktywny wokalista Carnal i Licorea. Długo głowiliśmy się nad linią wokalną do „Bleed The Scars”, aż zapaliła mi się lampka, że do tego numeru doskonale powinien pasować Robert. Posłuchał, popróbowaliśmy i okazało się, że siedzi. Wyszedł z tego chyba najbardziej „inny” numer w naszym dorobku.
Płyta została zrealizowana przez Arkadiusza "Maltę" Malczewskiego oraz Filipa "Heinricha" Hałuchę. Jak wyglądała praca przy jej produkcji?
Przemas: Malta jest odpowiedzialny głównie za brzmienie bębnów, natomiast Filip za ukręcenie finalnego brzmienia pozostałych instrumentów oraz miks i mastering całości. Z Maltą poznaliśmy się na trasie z Corruption, na której był naszym akustykiem i tak od słowa do słowa trafiliśmy do Sound Division Studio, gdzie urzęduje Filip, czyli sami znajomi. I – co mam nadzieję słychać na płycie – był to dobry wybór. Doświadczenie i zajebiste zaangażowanie Filipa w połączeniu z arsenałem sprzętowym, jaki się w tym studiu znajduje pozwoliło nam pocisnąć temat brzmienia jak nigdy wcześniej. Filip dołożył też swoje trzy grosze przy, tak zwanych, efektach specjalnych, które pojawiły się w kilku numerach jako mniej lub bardziej wyeksponowane smaczki. W sumie płyta powstawała pół roku, oczywiście z przerwami wynikającymi z prozy życia.
Czy bardziej cenicie sobie sterylne brzmienie płyty, czy też surowe uderzenie dźwiękiem? Czy staraliście się oddać energię Waszych występów na żywo?
Przemas: A słyszysz na tej płycie sterylność? No właśnie! Od samego początku zależy nam, aby Lostbone miało jak najbardziej żywe brzmienie. Jesteśmy zespołem koncertowym, potrafimy grać to, co gramy i nie chcemy aby płyty brzmiały plastikowo. Wydaje mi się, że udało nam się uchwycić na płycie dynamikę grania na żywo, nie szlifowaliśmy też wszystkiego za bardzo i nie upiększaliśmy. To ma być brutalna, kopiąca dupę muza, a nie mizianie po jajach!
Jak oceniacie obecna kondycję ciężkiego grania w Polsce? Czy zespoły wspierają się nawzajem? Czy macie jakichś przyjaciół wśród innych kapel?
Przemas: Nie – nikt nas nie lubi (śmiech)! Jasne, że mamy dużo zaprzyjaźnionych zespołów. W Polsce jest bardzo dużo świetnych kapel. Jest dobrze i chyba nie muszę podawać przykładów!
Czy planujecie jakąś większą trasę promującą "Ominous"? Jak będą wyglądały Wasze dalsze plany związane z promocją tej płyty?
Przemas: Zawsze coś planujemy (śmiech)! 30 marca rusza nasza trasa, którą zagramy wraz z Hedfirst i Made Of Hate. Trasa obejmuje 14 miast i w trybie weekendowym potrwa do końca kwietnia. Wystąpi też z nami 10 zaproszonych zespołów. Kolejna tura koncertów nastąpi, mam nadzieję, jak zawsze w okresie jesienno-zimowym. Mamy też kilka innych niecnych planów, ale wszystko w swoim czasie!
Dziękujemy za rozmowę!
Rozmawiał: Krzysztof Stachowiak