"Szybko, krótko i na temat". Takie słowa cisną się na usta po wysłuchaniu debiutanckiego krążka warszawskiej grupy Lostbone, zatytułowanej po prostu "Lostbone". Można sądzić, że taki tytuł jest zarezerwowany dla zespołów, które już nie muszą przyciągać fanów wymyślnymi, prowokującymi, obraźliwymi tytułami - sama nazwa zespołu wystarczy. Metallica czy Paradise Lost nagrywały takie albumy będąc już uznanymi artystami. Jednak już taki Iron Maiden, obecnie heavy metalowy heros, nagrywając swój debiutancki album? Możliwe, że był w podobnej sytuacji jak Lostbone. Brak pomysłu czy potwierdzenie swojej tożsamości? Oczywiście oba zespoły nie mają ze sobą nic wspólnego, zarówno pod względem doświadczenia jak i muzyki. Dwa różne światy.

Nasi bohaterowie rozpoczęli swoją działalność w 2005 roku. Na początku 2007 roku, udało im się ustabilizować skład, co zaowocowało miedzy innymi nagraniem Epki, oraz zagraniem kilkunastu koncertów, u boku takich zespołów jak Carnal, Totem i Hedfirst.
Materiał zawarty na tym albumie to solidna dawka riffów przeznaczona dla fanów thrash, death, hard core, czyli krótko mówiąc, metalowego crossover. Nie można się spodziewać w utworach, trwających maksymalnie trzy minuty, skomplikowanych aranżacji, przejść, harmonii, chorusów i innych wymysłów, którymi przesycone są produkcje wielu zespołów metalowych. Mamy za to solidne, agresywne kopnięcie, pozbawione może smaczków, ale przez to wiarygodne.

Jest to płyta zdecydowanie zabroniona dla maniaków jednego, określonego w mrocznych myślach, gatunku ciężkiego grania. Jeżeli zdejmiecie klapki z oczu i odblokujecie fale mózgowe, to na pewno znajdziecie w muzyce Lostbone coś dla siebie. A pozostali, niech bawią się świetnie.

7,5/10