Debiutancka płyta "Lostbone" zespołu o tej samej nazwie miała być w założeniu dynamiczna. Częściowo się to nawet chłopakom udało. Jednak już od pierwszych dźwięków da się odczuć,że udało im się też psucie tego efektu przez monotonne i mało kontrastujące wstawki. Dzięki temu kawałek "Time to Rise" jest charakterystyczny, bo z jednej strony niby Time to Rise ale pewnie już któryś raz z kolei, że nie bardzo nam sie moze chciec tego rise.
Growl w wokalu o trochę niższej linii melodycznej z mniejszą amplitudą niż gitary to zdecydowanie dobry pomysł, jednak w kilku pierwszych utworach trudno nazwać go dynamicznym. Zwłaszcza w połączeniu z muzyką.
"Evil Empire" brzmi mniej więcej tak jak w tytule. Bez cienia wątpliwości zasluguje na miano muzyki Metal-core. Zwłaszcza takie a nie inne nieuregulowanie wstawek i gryzący rytm. Należy on do zdecydowanych atutów tej płyty, zwłaszcza w kawałku "Pretending the Peace". Również w utworze "Sick of it" można unormować trochę tętno.
Z całej płyty najbardziej mi się spodobał utwór Saltvation. Całość zahacza o kilka niezbyt od siebie odległych gatunków muzyki -core, jednak chyba najlepszy jest właśnie ten. Tym razem rytm idealnie komponuje się z wokalem. Podobnie jest też w utworze "Fuck it all". Nawet tekst ma core'owy wydźwięk. Wbrew temu co mówią sami artyści, muzyka też przekazuje to co chcieli nam pokazać tekstami.
Trzeba przyznać, że muzyka robi wrażenie. Na tekst zaczyna się zwracać większą uwagę dopiero pod koniec płyty - może dzięki temu, że śpiew przestaje być tak monotonny. Na przykład w kawałku "Control of everything", gdzie nie ma monotonii, a całość brzmi jakby kompozycyjnie było dobrze przemyślane, można się dopiero zdziwić tekstami.
Tak naprawdę drugie przesłuchanie płyty daje nam pełnię wrażeń jakie niosą ze sobą teksty piosenek. Są błyskotliwe, i to właśnie tu ukryty jest ten poszukiwany kontrast.
Płytę poleciłabym każdemu spragnionemu czegoś nowego. Choć ktoś kto nie poznał jeszcze magii core'owej muzyki, powinien raczej zacząć od czegoś innego.
Ocena (od 0 do 5): 3 +
autor recenzji: Ewa Pietrzak